Na skraju miasta, półtora kilometra od rynku

Tuman kurzu unosił się nad żużlową drogą wiodąca do miasta. Tłumił stukot trepów i chodaków więźniarskich. Od statku Bremerhaven kolumna podążała kilkadziesiąt minut do zwodzonego metalowego mostku na Łarpii. Potem przemarsz przez rynek.



Był wczesny ranek, miasto jeszcze drzemało w półśnie. Tylko sklepikarze i handlarze szykowali się do dnia pracy. Ulicą Adolfa Hitlera, dzisiejszą Grunwaldzką kolumna wędrowała wystukując swoistą melodię cierpienia i tęsknoty za wolnością i bliskimi. Potem jeszcze tylko długa Falkenwalderstrasse- Tanowska. Mijając cmentarz leśny po lewej stronie dochodziła do lekko wygiętego w kształcie ceglanego budynku administracji, by za nim wejść na teren fabryki. Koncernu produkcyjnego i fabryki śmierci...

Historia Polic w okresie II wojny światowej zapisała się szczególnymi zdarzeniami. Prowadząc wojnę z niemal całym światem Niemcy nie mając własnych złóż ropy naftowej pilnie potrzebowały paliwa wysokiej klasy, zwłaszcza na potrzeby Luftwaffe. W latach 30. XX wieku Niemiec inżynier Bergius wymyślił i opracował misterny proces przetwarzania paliwa stałego węgla w paliwo ciekłe. Otrzymał za to pokojową nagrodę Nobla. W momencie wybuchu II wojny światowej przypomniano sobie o Bergiusie i postanowiono wcielić w życie jego pomysły.

Police idealnie nadawały się na taką inwestycję- bliskość Odry, dobre połączenie kolejowe ze Śląskiem i Zagłębiem Ruhry, tania siła robocza. Budowę fabryki rozpoczęto na rok przed wybuchem wojny, w pierwszych jej miesiącach rozpoczęto produkcję. Na nieszczęście dla inwestycji, więźniów oraz mieszkańców miasteczka koncernem zainteresowali się alianci, tym bardziej, że wykonywali loty zwiadowcze, a później bombardowali pobliskie Peenemuende, gdzie prowadzono badania i produkowano słynne V-1 i V-2. Po pierwszym bombardowaniu w 1940 roku naloty nasiliły się, gdy front zachodni znalazł się w Belgii i Holandii. Piekło bombardowań osiągnęło swe apogeum w 1944 roku. Niszczona była infrastruktura zakładu, ginęli ludzie, więźniowie, mieszkańcy. Przypadkowe bomby padały na miasto i okoliczne miejscowości. Po jednym z bombardowań z powierzchni ziemi znikła całkowicie wieś Kołpin.

Aby ponosić jak najmniejsze straty w produkcji Niemcy użyli fortelu i zbudowali makietę fabryki. Ponadto istniała balonowa sieć zapór przeciwlotniczych, artyleria ostrzeliwała nadlatujące samoloty. Nic to nie pomagało, więc po nalotach Niemcy szybko naprawiali straty i wznawiali produkcję.

Z istnieniem w Policach fabryki jak naczynie połączone koreluje się istnienie ośmiu obozów różnego przeznaczenia i nazw. Przebywało w nich blisko 30 tys. więźniów z Polski, Rosji, Włoch, Holandii... Przebywali w trudnych warunkach, umierali z powodu nadludzkiej pracy, chorób, niedożywienia, znęcania się i szykan. Ginęli i grzebani byli poza obozami i fabryką. W mieście nie ma miejsca ich pochówku, są pochowani wszędzie, stąd wędrując po okolicach Polic, możemy niechcący deptać ich prochy.

Końca wojny nie doczekało 13 tys. więźniów, 9 tys. z nich to Polacy. Wraz z nadchodzącym frontem kolumny więźniarskie pognano w głąb Rzeszy. Zniszczono dokumentacje obozowe. Gdyby zachowały się do dziś, stanowiłaby oskarżenie i wyroki śmierci dla wielu oprawców.

Cień „starej fabryki”

„Stara fabryka”- taka potoczna nazwa wpisała się w świadomość policzan. Rzesze dzieciaków, młodzieży buszowały w jej ostępach. Wszak na wyobraźnię działają sterczące kikuty zbombardowanych hal, silosów, przepustów, ciągów taśmowych i innych bliżej nieokreślonych urządzeń. Dotąd wiedza mieszkańców miasta o tym miejscu była nikła. Ostatnio wzrosło zainteresowanie kompleksem. Skąd to zainteresowanie?



Istnienie takiego niezwykłego, choć tragicznego w swym wymiarze miejsca chcąc nie chcąc staje się pamiątką i miejscem historyczno- turystycznym. Wpisuje się w krajobraz ziemi, świadomość ludzi, którzy na niej żyją. Staje się problemem, jeśli nie przechodzi się obok niego obojętnie. W Policach właśnie tak jest. Sprawa została na tyle nagłośniona, że zna ją szerokie grono osób, którym los Polic nie jest obcy. Znają ją ludzie nie będący mieszkańcami gminy.

Co z fabryką zrobić? Zostawić w takim stanie jak dotąd? Zabrać się i uporządkować? Jeśli tak, to w jaki sposób, by wyszło to jak najkorzystniej i najlepiej? Czy z tego miejsca można czerpać korzyści promocyjne dla gminy? Kto ma to robić, pod czyim kierownictwem, nadzorem, z jakimi ludźmi? Przy pomocy jakich środków finansowych?

Pomysłów jest wiele, a kilka z nich jest sensownych. Jak to jednak zwykle bywa tworzą się sprzeczności i konflikty interesów. Jedno moim zdaniem nie ulega wątpliwości. Aby byłą Hydrierwerke upamiętnić profesjonalnie, jak należy, trzeba przeprowadzić poważne badania, opłacić kompetentne osoby, które fachowo zajmą się przygotowaniem dokumentacji, inwentaryzacją zabytkowych ruin, wytyczeniem ścieżek do zwiedzania, wyszkoleniem przewodników, i.t.d. W tym momencie sprawą nie najważniejszą jest to, kto jest właścicielem gruntu, na którym leży rdzeń, centrum fabryki. Istotne zaś to, czy chcemy, aby to miejsce na pewno wyeksponować, czy też tylko „pomądrzyć” się na jego temat. Jak narazie sprawa zawieszona jest w próżni, trwają dyskusje i polemiki, póki co Stowarzyszenie „Skarb” nadal mozolnie, ale z efektami kontynuuje swą pionierska misję, gromadzi pamiątki i poszerza swą ekspozycję.

Tymczasem w Policach do dziś zachowało się niewiele, a zarazem sporo pamiątek z okresu II wojny światowej, które należy eksponować. To teren fabryki, pomnik martyrologii w Trzeszczynie oraz filia obozu koncentracyjnego w Sztutowie, dziś miasteczko rzemieślnicze. Zachowały się w nim jeszcze dwa w oryginalnym kształcie baraki więźniarskie.

Jak cień nad Policami wisi brzemię historii, którą przejęliśmy. Nie da się przed nią uciec. Więc jak ją w pełni wykorzystać, aby była właściwie oceniona i wyeksponowana?

Komentarze